CHARLIE
Na mahoniowym, masywnym biurku spoczywał fragment papieru.
Charles przeczytał zapisane na nim słowa już tyle razy, że znał zawartą na
kartce treść już niemal na pamięć. Umieszczony wcześniej w kopercie list leżał płasko
na blacie. Zgięcie, które przechodziło przez środek kartki było już ledwie
widoczne.
Kto w dwudziestym pierwszym wieku wpadł na pomysł, aby
napisać list? Sam zdążył się już dawno przyzwyczaić do wszechobecnej
elektroniki, choć pamiętał dokładnie jak bardzo niegdyś irytowała go wszędzie rozpowszechniająca
się technika. Dzisiaj wolał już wystukać maila na klawiaturze, albo szybko
odpowiedzieć za pomocą sms’a.
Nie rozpoznawał pisma z kartki, a na kopercie nie było
adresu nadawcy. Nie istniała nawet opcja, by snuć jakiekolwiek domysły – nie
miał zielonego pojęcia, kto nadesłał wiadomość. Przypuszczał jednak, że
anonimowość była w tej sytuacji zamierzona – list bez adresu osoby, która go
napisała, uniemożliwiał mu napisanie odpowiedzi i zadanie nękających go pytań.
Jedynie pieczątka na kopercie podpowiadała, że został nadany zza oceanu.
Nie pamiętał już, kiedy ostatnio został po pracy tak długo
jak dzisiejszego popołudnia. Przysłonił lekko żaluzje okien wychodzących na północno-zachodnią
stronę. Chowające się za horyzontem słońce każdego popołudnia zalewało swoim
blaskiem jego biuro. A dzisiaj nie miał najmniejszej ochoty na podziwianie
pięknego zachodu nad Morzem Tyrreńskim. Jedynym, co zaprzątało jego myśli, były
ostanie ze słów listu, który przyszedł do jego biura dziś po południu:
Jennifer odeszła od nas w środę, 14 kwietnia. Pomyślałam, że może
chciałbyś o tym wiedzieć.
*
JOE
- Miłego weekendu, panie Jonas. – Usłyszał za sobą uprzejmy
ton głosu sekretarki. Odwrócił się jeszcze na chwilę i odpowiedział jej
uśmiechem, którego nauczył się już na pamięć. Nie wszyscy przecież musieli
wiedzieć, że ma już kompletnie dość otaczającego go świata.
Kiedy przekroczył próg biura nieruchomości, w którym
pracował, wziął głęboki oddech. Po raz kolejny musiał wskoczyć w tłum
ośmiomilionowego miasta, które coraz bardziej zaczynało męczyć go swoim hałasem
i pośpiechem. Kiedy po dziesięciu minutach zdążył przedrzeć się przez ruchliwą
ulicę i wszystkie drogowe światła, zrezygnowany wszedł do pierwszego baru,
który napotkał na swojej drodze.
Za szklanymi drzwiami spotkał świat, który zdawał się być
całkiem odrębnym od tego, z którym miał do czynienia na co dzień. Podłoga
wyłożona biało-czarnymi kafelkami lśniła na błysk, a w kącie pomieszczenia
stała stara szafa grająca. Szybko rozpoznał dochodzący z głośników głos Elvisa
Presleya. Z knajpki utrzymanej w latach pięćdziesiątych biło ciepło i
gościnność, więc postanowił, że tutaj zostanie i zamówi coś ciepłego do
jedzenia.
Obserwując umieszczone na ścianach plakaty filmowych hitów
poprzednich dekad, nie zauważył kelnerki, która podeszła do jego stolika.
Podskoczył przestraszony, kiedy jej głos wyrwał go z przemyśleń.
- Naleśniki z syropem klonowym i owocami poproszę –
odpowiedział bez większego zastanowienia i uniósł nareszcie głowę znad karty
dań.
Wysoka dziewczyna, która stała tuż przed nim zanotowała
zamówienie w małym notesie i zapytała po chwili:
- Może coś do picia?
Ale Joe znów zawiesił się wśród własnych rozmyślań. Nie miał
zupełnie pojęcia, co aż tak ujmującego miała w sobie istota stojąca tuż obok.
Jej długie, blond włosy związane były w wysoką kitkę, a gdzieniegdzie dało się
zauważyć brązowe odrosty. Ciemne oczy dziewczyny, były nadzwyczaj duże i
smutne, a policzki blade i kościste.
Uniosła brwi w oczekiwaniu na odpowiedź, a Joe w końcu
poprosił dodatkowo o kawę zbożową, klnąc w duchu na Elvisa, który wyśpiewywał
akurat ostatnie słowa Can’t Help Falling
In Love.
*
KEVIN
Szpital, do którego właśnie wszedł, nie przypominał zupełnie
miejsca, które wyobrażają sobie w głowach ludzie, bądź które zwykle
przedstawiane jest w wiecznie ten sam sposób we wszelkiego rodzaju thrillerach czy
horrorach. To miejsce nie przypominało w ogóle szpitala z utartych
stereotypów. Ściany wyłożone drewnianymi
panelami przypominały te, którymi wyłożony był hall jego domu, a niebieski
dywan był czysty i zadbany. Czasami tylko z sali do sali przemknął lekarz bądź
pielęgniarka w białym kitlu – tylko to zdradzało istotę i cel tego miejsca.
Kevin uśmiechnął się z daleka do recepcjonistki, która
odpowiedziała mu tym samym. Nie musiał się już tłumaczyć do kogo i dlaczego
tutaj przychodzi, bo w końcu bywał w odwiedzinach co kilka dni i sam znał już
dość dobrze personel szpitala.
Kiedy w końcu znalazł się pod drzwiami z numerem sześć,
wziął głęboki oddech i z uśmiechem przestąpił próg pomieszczenia.
Jego młodszy brat
leżał ze skrzyżowanymi nogami na łóżku i rozwiązywał krzyżówki. Słysząc
skrzypnięcie drzwi, odwrócił wzrok w jego stronę.
- Zabieram cię stąd, Nick – oznajmił wesoło Kev i usiadł na
posłanym łóżku tuż obok brata. Przyglądał się mu uważnie napawając się rosnącym
na jego twarzy zdziwieniem.
Zbliżająca się możliwość zwolnienia Nicka z pobytu w
szpitalu wisiała w ostatnich tygodniach w powietrzu. Lekarz nie chciał
jednak dzielić się tą wiadomością z samym pacjentem – inaczej cała terapia
mogłaby pójść na marne. A Kevin niecierpliwił się w związku z tym najbardziej.
Nie mógł doczekać się chwili, w której doktor pozwoli mu podzielić się z
Nickiem tą radosną wiadomością.
- Co ty gadasz! – młodszy z braci nie krył zaszokowania.
Podniósł się z poduszek i odłożył krzyżówki na bok.
- Nie żartuję. Johnson wypisze cię w sobotę i będziesz mógł
nareszcie wrócić do domu.
Na twarzy Nicka rozkwitł szczery uśmiech, którego Kevin nie
widział już od miesięcy. A teraz, w końcu wszystko miało się udać.
Wiedział, że już nigdy nie pozwoli na dopuszczenie do wydarzeń,
które bezmyślnie zbagatelizował niecały rok temu.
*
BLAIR
- Naleśniki z syropem do dwójki. – Matt z łoskotem postawił
talerz na blacie, a kiedy Blair chciała już wyciągnąć po niego rękę, danie
chwyciła jako pierwsza jej koleżanka ze zmiany – Nina.
- Teraz ja biorę tego przystojniaka.
Oczywiście, że nie mówiła o naleśnikach, tylko o kliencie od
którego Blair przyjęła zamówienie kilkanaście minut wcześniej. Blondynka
wzruszyła ramionami obserwując z daleka jak rudowłosa koleżanka pochyla się nad
stolikiem tak, aby siedzący przy nim młody mężczyzna mógł zajrzeć prosto w jej
dekolt.
- Spodobał ci się ten dziwoląg? – Matt zmrużył oczy
obserwując jegomościa siedzącego po przeciwnej stronie sali.
Blair spojrzała na kucharza z politowaniem i odwróciwszy się
na pięcie, bez słowa odmaszerowała na zaplecze knajpki.
Zamknąwszy drzwi, opadła ciężko na stare krzesło stojące w
kącie małego pomieszczenia odczuwając jednocześnie promieniujący ból w stawach.
Branie dwóch zmian pod rząd nie było zdecydowanie dobrym pomysłem, ale chciała
być po prostu koleżeńska i wyrozumiała. Dlatego właśnie zamieniła się z Carlosem,
który w ostatniej chwili dowiedział się, że jego dziewczyna wylądowała na
porodówce. Tak czy siak spędziłaby kolejny wieczór przed monitorem komputera, z
ulubionymi serialami i tabliczką mlecznej czekolady. Dlaczego więc nie wykorzystać
wolnego czasu oferując swoją pomoc?
Pięć minut, które spędziła na zapleczu minęło bardzo szybko.
Zbliżał się wieczór, więc ruch panujący w restauracji wzrósł nieco, dlatego
musiała ruszyć dalej do pracy, by przyjąć nowe zamówienia.
Zanim weszła jednak na sale, jej uwagę przykuł histeryczny
śmiech Matta, więc zawróciła na chwilę w kierunku kuchni. Kucharz standardowo dokuczał
Ninie, która po raz kolejny dzisiaj dąsała się z jakiegoś powodu obrażając się
z minuty na minutę na cały świat.
Blair spojrzała pytająco na kolegę z kuchni, który wciąż był
rozbawiony do granic i właśnie o mały włos nie uciął by sobie palca ogromnym
tasakiem.
- Jest wściekła, bo nie spodobała się Panu Przystojnemu z dwójki.
Blondynka uniosła brwi i uśmiechnęła się lekko.
- Zostawił swój numer telefonu na serwetce. Chyba dla
ciebie. – Matt skinął głową w stronę blatu, na którym leżał fragment kolorowej
serwetki z wypisanymi cyframi.
Blair spoważniała zaskoczona i spojrzała przez uchylone
drzwi w stronę stolika przy którym siedział wcześniej brunet, ale po gościu
został tylko pusty talerz z nadgryzionym kawałkiem naleśnika.
Kilka komentarzy pod prologiem i tyyyyyle radości. Nawet nie wiecie ile dało mi to motywacji do pisania. Cieszę się, że zaciekawił Was początek i mam nadzieję, że rozdział również nie zawiódł. Dziękuję z całego serduszka :3.
Trudno mi cokolwiek na razie napisać, ale w dalszym ciągu pozytywne wrażenie utrzymane! :) Podoba mi się twój styl, jest bardzo lekki w czytaniu, a jednocześnie nie taki... zwyczajny, prosty? Coś w tym stylu. Dobrze operujesz słowem, zgrabnie łączysz wszystko razem i to po prostu widać. Nie mogę się doczekać dalszego ciągu, można rzec, że jestem coraz bardziej zaintrygowana ^^
OdpowiedzUsuńŚciskam! xx
przeczytałam dwa razy i tak sobie rozkminiałam po kawałku ale to pewnie dlatego, że próbuję robić kilka rzeczy naraz... strasznie zaciekawił mnie pierwszy fragment. mam nadzieję, że wkrótce to wyjaśnisz ;)
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam już jakiś czas temu i dopiero teraz wracam z komentarzem. Cóż mogę rzec? Tekst poprawny, czyta się lekko i przyjemnie, aczkolwiek odczuwam niedosyt. Jestem odrobinę rozczarowana. Głównie długością rozdziału. Lubię, jak jest dużo do czytania - tak naprawdę nie zdążyłam nawet dobrze wgłębić się w treść, na nowo przyzwyczaić do sposobu, w jaki piszesz, a tu bum, koniec. Podoba mi się pierwszy fragment - szalenie intrygujący. Specjalnie zajrzałam ponownie do "bohaterów", co by sprawdzić, czy nie pojawił się ktoś nowy. Kim są Charlie i Jennifer? Dlaczego umarła (zabiła się?), skąd się znają? Zdecydowanie będę czekać na rozwikłanie tej zagadki. Co do pozostałych bohaterów, tych najważniejszych, nie mogę rzec wiele. Co prawda zdawałam sobie sprawę, że w ten sposób możesz pokierować ich losami, ale liczyłam na coś odrobinę oryginalniejszego, przyznaję. Niemniej jednak jestem ciekawa dalszego ciągu tej historii.
OdpowiedzUsuń